Pamięć dźwięku

Pamięć dźwięku I

Rok temu wiejska droga, przy której mieszkamy, stała się ulicą. Wcześniej też niby była ulicą, miała nazwę i kolejne numery domów… Ale co to za ulica, która po każdym deszczu zamienia się w błoto? Tak więc w zeszłym roku nasza ulica otrzymała asfalt, a ponadto jeszcze zabezpieczenia przed zbyt szybko jeżdżącymi kierowcami – określam je mianem muld, choć słyszałam żartobliwe określenie „leżący policjant”. W każdym razie większość samochodów hamuje, dzięki czemu nie straszno wychodzić przed bramę. Większość, ale nie wszystkie. Czasem większe samochody, nawet ciężarowe czy też traktory z przyczepą jadą stałą prędkością, nie zwalniając, co powoduje podskok towarowej części samochodu tudzież przyczepy i odpowiedni łomot. W nocy ten łomot niesie się daleko.


Początek lat siedemdziesiątych, późny wieczór, właściwie noc. Pokój oświetlony małą lampką wewnątrz sekretarzyka w regale ciężkim od książek. Okno zasłonięte firanką i zasłoną – właściwie nie wiadomo, przed czym ani przed kim zasłonięte. Kiedyś się wyprowadzę i już nie będę zasłaniać okien.
Róg Dobrej i Tamki. To okno wychodzi na Tamkę już za skrzyżowaniem z Dobrą. Światła sygnalizacyjne i zebry czterokrotnie powielone. Nie włączyli świateł, bo jest noc, więc włączane są tylko żółte, migające. Tamka to dość wąska ulica, na trzy pasma aut. Z lewej pnie się w górę aż do ulicy Kopernika, z prawej pędzi w dół aż do pomnika Syrenki przy Wybrzeżu Kościuszkowskim.
Tamką pędzi z góry ciężarówka – na pewno ‘star’ albo ‘lublin’. Mija skrzyżowanie, z impetem wjeżdża na dolną zebrę, która nieco wystaje ponad płaszczyznę asfaltu, i wówczas tylna część samochodu – tzw. buda – podskakuje z łomotem.
Uchylone latem okno wpuszcza ten łomot do środka pokoju – pomiędzy jeden a drugi akapit czytanej książki, pomiędzy jeden a drugi akapit zapisków, a gdy już zasypiam, gdy już lampka jest wyłączona, to między jeden a drugi wątek snu


Ten sam dźwięk, co pięćdziesiąt lat temu. Dokładnie ten sam!


Pamięć dźwięku II

Hop siedzi na ganku i czymś stuka. Nie mam pojęcia, czym, ale moja pamięć zna ten dźwięk.
Pół wieku temu Ojciec siedział wieczorem przy stole i wykonywał obliczenia księgowe. Nasza niewielka spółdzielnia mieszkaniowa „Nowe Zjednoczenie”, niewielka, bowiem obejmująca jedną jedyną przedwojenną kamienicę, zatrudniła Ojca na jakiś ułamek etatu jako księgowego.
Pierwszy kalkulator pojawił się w naszym domu, kiedy Ojciec przeszedł na emeryturę – wdzięczni współpracownicy podarowali mu taki prezent. Był od lat księgowym, ale nie od razu przestawił się na kalkulator.
Wtedy nie było Excela. Nie było programów księgujących. Były branżowe plany kont. Każde konto miało swoją kartę, na której księgowano związane z nim transakcje. Co miesiąc i co rok robione były bilanse: sumowano transakcje i sprawdzano, czy suma aktywów zgadza się z sumą pasywów. Dużo liczenia, ale Ojcu zawsze się wszystko zgadzało.
Tak więc, pół wieku temu Ojciec siedział przy stole i przesuwał drewniane kółka po drutach liczydeł, dodając i odejmując mnóstwo liczb. Kółka stukały o siebie. Nie zapomnę tego dźwięku.


Zawołałam do Hopa w kierunku ganku:
– Co ty robisz?
– Nic, palę fajkę.
– A co to za dźwięk, ten stukot?
– Tamta zapalniczka nie chce się zapalić. Ona wydaje taki dźwięk.
– Wiesz? Jest identyczny, jak dźwięk liczydeł, na których ojciec wypełniał swoją buchalterię.


Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.