Robię korektę tłumaczenia dość trudnego tekstu. Trudność jednak nie polega na mojej nieznajomości tematu, ale na złożoności języka, w jakim napisany jest tłumaczony dokument. Nie jest to język prawniczy — ten znam. Nie jest to język ekonomiczny czy finansowy — też znam. To taki bełkot notarialno-bankierski, który bardziej stara się chyba ukryć sens aniżeli go zaprezentować.
Prawdopodobnie właśnie chodzi o to, aby osoby podpisujące takie umowy nie bardzo wiedziały, co czynią. Zagmatwanie terminologiczne może mieć na celu tylko wykołowanie kontrahenta. To znaczy, że wszystko jest o key, dopóki jest o key. Ale jeśli zacznie się coś psuć, jak jeszcze niedajbóg pójdziesz do adwokata, to wtedy dopiero okaże się, że tamten dziwny termin, który budził twoje wątpliwości, właśnie teraz oznacza, że nie możesz się upominać o swoje.
Każda profesja ma swój żargon, ale to, co wyczyniają bankowcy, przekracza już dopuszczalne normy. Z finansów miałam czwórkę – powinnam więc rozumieć przynajmniej ogólny sens dokumentu…
Urzędowy bełkot
Dodaj komentarz