Archiwum kategorii: Dom

Pamięć dźwięku

Pamięć dźwięku I

Rok temu wiejska droga, przy której mieszkamy, stała się ulicą. Wcześniej też niby była ulicą, miała nazwę i kolejne numery domów… Ale co to za ulica, która po każdym deszczu zamienia się w błoto? Tak więc w zeszłym roku nasza ulica otrzymała asfalt, a ponadto jeszcze zabezpieczenia przed zbyt szybko jeżdżącymi kierowcami – określam je mianem muld, choć słyszałam żartobliwe określenie „leżący policjant”. W każdym razie większość samochodów hamuje, dzięki czemu nie straszno wychodzić przed bramę. Większość, ale nie wszystkie. Czasem większe samochody, nawet ciężarowe czy też traktory z przyczepą jadą stałą prędkością, nie zwalniając, co powoduje podskok towarowej części samochodu tudzież przyczepy i odpowiedni łomot. W nocy ten łomot niesie się daleko.


Początek lat siedemdziesiątych, późny wieczór, właściwie noc. Pokój oświetlony małą lampką wewnątrz sekretarzyka w regale ciężkim od książek. Okno zasłonięte firanką i zasłoną – właściwie nie wiadomo, przed czym ani przed kim zasłonięte. Kiedyś się wyprowadzę i już nie będę zasłaniać okien.
Róg Dobrej i Tamki. To okno wychodzi na Tamkę już za skrzyżowaniem z Dobrą. Światła sygnalizacyjne i zebry czterokrotnie powielone. Nie włączyli świateł, bo jest noc, więc włączane są tylko żółte, migające. Tamka to dość wąska ulica, na trzy pasma aut. Z lewej pnie się w górę aż do ulicy Kopernika, z prawej pędzi w dół aż do pomnika Syrenki przy Wybrzeżu Kościuszkowskim. Czytaj dalej

Zaduszki

Właściwie nie wiem, czy jeszcze żyjesz. Oni mi i tak nie powiedzą, a ciebie to już od dawna nie obchodzi. Nie obchodziło chyba nigdy.
Miałabyś dziś powyżej 90, co w tej rodzinie bywało już nie raz.
Twoja babka miała 93, zmarła w jakimś przytułku. Pewno brałaś udział w tej decyzji. Po co brać sobie na głowę staruszkę, prawda? Czasy i tak były trudne.
Twoja matka miała więcej szczęścia – jej wnuczki zaprotestowały, gdy zaczęłaś szukać dla niej domu cudzej opieki. Szedł jej dziewięćdziesiąty siódmy, gdy odeszła.

W pewnym sensie też jest mi wszystko jedno. Zasłużyłaś sobie na tę obojętność. Miłości nie da się kupić – przekupić się nie da miłości.
A jeśli ci się wydawało, że się da przekupić, to o kant potłuc taką miłość. Nie rozumiesz tego słowa.

Nie zdziwiłabym się, gdyby oni ciebie zamknęli w domu cudzej opieki.

E, nieważne.

Piórem, ołówkiem

Odręcznie

Pewno nie wiesz, że mam ładny charakter pisma. W każdym razie miałam, zanim – – –
Wieczne pióro pozostawiające zieloną linię wspaniale kreśliło równe, okrągłe litery. Bardzo to lubiłam.
Jeszcze gdzieś mam jakieś ostatnie z zaschniętą stalówką.
W podstawówce zabraniano pisać długopisem – tylko obsadki ze stalówkami lub wieczne pióra.
„Wieczność” w ich nazwie była bardzo niepoważna.
Długopis pisał długo, ale szybko, ślizgał się po papierze, psuł pismo.
W pierwszej klasie był przedmiot Kaligrafia.

Tak, miałam ładny charakter pisma.
Zastąpiła go klawiatura.
Długopis wcale nie psuł pisma. Charakter pisma najbardziej psuje się od niepisania ręcznego.

Pewno nie wiesz, że dużo rysowałam – ołówkiem, węglem, kredkami, kubusiem z grafitem węglowym i sepiowym. Gdzieś na półce leżą bloki ze starymi rysunkami. W domu rodzinnym porozwieszałam je kiedyś po półkach. Wyglądały jak wystawa grafiki. Większość rysunków porozdawałam, niektóre mi pozabierali.
Rysunki węglem zaczęły się od 2-3 słupków węgla, które dostałam od Babci. Po dziadku, po którym – jak zgodnie mówiła cała rodzina – talent odziedziczyłam. Nie miałam werniksu, węgiel utrwalałam matki lakierem do włosów. Trochę żółkło, ale się nie obsypywało.
Pierwszego kubusia kupiłam podczas wakacji u Babci i Cioci w Słupsku na ulicy Wojska Polskiego, którą uparcie nazywałam Dworcową. Mam go do dzisiaj. Jest najważniejszym moim ołówkiem.
Dziadek wielkiego talentu nie miał, był po prostu pracowity, więc wprawił się w kopiowaniu. Może gdyby jego losy potoczyły się inaczej, wyszedłby z pierwszej klasy wszystkich rysowników.
Mnie na początku było łatwiej, więc doszłam do drugiej klasy. Potem — jak dziadek — też musiałam wziąć się za zarabianie pieniędzy na godne życie.
Drugiego kubusia dostałam około 1985 od rusinowego kumpla-plastyka, który przywiózł kilka takich ołówków ze Słowacji. Był prawie tak fajny jak ten pierwszy, choć plastikowy. Właściwie dostałam wtedy 2 czy 3 kubusie, ale komuś podarowałam dalej i został mi jeden.
Trzeciego kubusia kupiłam, jak przyszło Nowe i nagle w sklepach było wszystko. Nie był tani, ale miał dwie zalety: był cały metalowy i miał temperówkę. No, musiałam go kupić.

Dzisiaj mam trzy kubusie. W jednym mam węgiel w drugim ołówek, w trzecim kredka (czarna, sepia, brąz, zieleń – teraz to już wszystko można kupić).

I co? Rysuję?
Tia… Fotoszopem. No, nie mam kiedy.
Michał Anioł mówił: „Ani jednego dnia bez linii”.
Ręka zapomina. Wychodzisz z wprawy. To nie jest jazda na rowerze oparta na zmyśle równowagi.

Przestań stukać w klawiaturę, zamknij klapę laptopa. Na kartce wyjętej z pojemnika drukarki narysuj linię prostą. Obok koło.
No nie, jeszcze raz.
Widzisz, ile pracy przed tobą.

Czym sobie zasłużyłam?

Najpierw przez dziesięciolecia czułam się krzywdzona przez „bliską” rodzinę zwykłym (?) brakiem miłości.
Zadawałam sobie wielokrotnie pytanie — czym sobie zasłużyłam na tak złe traktowanie? Na tyle fałszu? twarzdrzewa
Potem im wybaczyłam, że nie potrafią cieszyć się z bliskości. Trochę nawet im współczułam (to czuję do dzisiaj).

A teraz, kiedy już jestem stara, nagle wszystko się odmieniło.

W sposób absolutnie nieprawdopodobny spotkałam rodzinę — daleką, co prawda, ale bliższą mi, niż rodzona matka czy siostra.

Niedawno — w skali całego życia. Jednak już osiem lat trwa przesympatyczna bliskość z kuzynką, o której istnieniu nikt w rodzinie nie wiedział (i w której istnienie do dzisiaj niektórzy wątpią). Mnóstwo dobrego mnie spotyka z jej strony od pierwszego naszego kontaktu – od pierwszych e-maili, rozmów na Skype i w końcu spotkań w realu.

To już osiem lat!

I znowu zdziwiona zadaję sobie pytanie – czym sobie zasłużyłam na takie wyróżnienie? Na tyle serdeczności?

Genealogia ma przyszłość kolosalną!


Czyste okna

fot. domoblogia.pl

fot. domoblogia.pl

fot. krolowa-karo.pl

fot. krolowa-karo.pl

Z jednej strony — pracowita babcia myjąca przed świętami okna rozwodnionym octem i pucująca je do glansu pogniecionymi starannie gazetami, aż piszczy szkło. I koniecznie w dzień pochmurny.

Z drugiej — dziewczyna z żółtą ściereczką z mikrofibry psiuka szybę specjalnym płynem z nanocząsteczkami i efektem antypary (żeby nie osiadał brud i żeby szyby nie parowały). Tylko w jednym miejscu, bo ptaszek wczoraj pobrudził i źle się patrzy przez okno.

— Babciu, a jaki ocet? Mówią, że jabłkowy lepszy od winnego.
— Zwykły ocet spirytusowy, kochana. Najzwyklejszy.
— A jakie gazety?
— Ekspress albo Trybuna, może być Życie. Żeby tylko nie były kolorowe. I najlepiej stare, z zeszłego tygodnia. Bo dzisiejsze mają zbyt świeżą farbę.
— No właśnie. Podobno kiedyś nie było kolorowych gazet.
— No właśnie. Cóż, każda epoka ma własny porządek i ład. Ładnie pachnie ten twój płyn do szyb. Nie to co kiedyś mój ocet. Aż świdrowało w nosie.
— Ładnie to babcia ujęła — o tym ładzie i porządku. Choć co to dziś za porządek?
— To nie ja, moja droga, to Bułat.
— Nie rozumiem, jak to „buład”?
— Aaa, nieważne. Sprzątnij już te swoje antycząsteczki z mikroparą.