Motto:
Muzyk nieimprowizujący, co grać może tylko z nut,
jest jak trolejbus, spoglądający za autami
brykającymi po szosach świata.
[Piotr Wiśniewski na FB]
Dawno temu – jakoś tak w latach siedemdziesiątych XX wieku, pewna Danusia, dobra moja kumpela i sąsiadka z warszawskiego podwórka – z zawodu wyuczonego i wykonywanego była flecistką. Taki piękny flet poprzeczny miała. Miała też już sukcesy korepetytorskie (jej mama uczyła muzyki, ona również).
Ja wówczas rozwijałam swoje talenty korepetytorskie z matematyki, zresztą wcześniej pomagałam tejże kumpeli w ogarnięciu stereometrii (Danusi korepetytor nie przekonał jej, że obracanie prostokąta tworzy walec – upierała się, że niczego nie tworzy, dopóki jej nie pokazałam, że obracanie pudełka w piasku tworzy walcowatą dziurę – była zachwycona!).
Otóż Danusia stwierdziła, że skoro ja ją nauczyłam stereometrii, to ona chce mnie nauczyć gry na flecie. Bo każdego da się nauczyć obsługi fletu (flet prosty tylko, bez przegięć), skoro każdego da się nauczyć stereometrii. Byłyśmy obie bardzo ufne we własne możliwości… Zaprotestowałam, że od dziecka słyszałam, że muzycznie jestem głucha jak pień, ale to Danusi nie zniechęciło.
No cóż, kilka lekcji sprawiło, że w końcu poznałam nuty – wtedy nie uczono tego w szkole. Dowiedziałam się, co to znaczy zadęcie (i jakie są jego rodzaje), tudzież jak tańczyć opuszkami palców na fujarce, żeby owo zadęcie brzmiało podobnie jak nuta w zeszycie. Po następnych paru lekcjach Danusia odkryła, że ona nie zostanie stereometrą a ja nie będę flecistką. Zgodziłyśmy się co do dwóch faktów, że „jak na ciebie – to i tak duże postępy” – i wzajemnie. Siebie nie przeskoczymy. Przy okazji jednak dowiedziałam się, że słuch mam, tylko nie zawsze udaje mi się koordynacja onego z głosem… W każdym razie, jak ktoś obok głośno śpiewa, to mogę mu wtórować w miarę czysto. Może tak?
Koniec aktu pierwszego.
Od tamtej pory zawsze mam w domu flet prosty i potrafię odczytać proste zapisy nutowe, niekiedy zaskakując grających kumpli.
Mało tego – jako prywatna nauczycielka – czy to na korepetycjach (dobre 20 lat tej pracy), czy podczas prowadzenia kursów rozmaitych – zdobyłam pewność, że potrafię uczyć i że uczniowie lubią moje metody przekazywania wiedzy rozmaitej.
Teraz przechodzę do lat osiemdziesiątych XX wieku.
Rusinowa Polana – ważny kawał mojego życiorysu. W tatrzańskich szałasach wtedy zawsze się wieczorami śpiewało – przy gitarze, czasem flecie i co kto tam miał. Znałam na pamięć kilka melodii, które umiałam odtworzyć na flecie. Nawet jednego kumpla nauczyłam grać z nut – tylko tyle, co sama umiałam od Danusi.
Potem drugiego kumpla nauczyłam, górala. Tego krótko uczyłam, bo dość szybko usłyszał swoje nutki i zaczął sam wygrywać inne melodie ze słuchu – czego ja nigdy nie osiągnęłam.
Pamiętam jakieś śpiewanki w Białym Dunajcu, kiedy ktoś podziwiał, jak Jurek gra na fujarce. Wtedy jego starszy brat głośno oświadczył:
– Jurek to nic – za to Halusia to potrafi nawet z nut zagrać!
Koniec aktu drugiego i w tej opowieści – ostatniego.
13 x