Dostałam dziś od Sępa zdjęcia z Rusinady 2006. Wie, że e-mailem nie dam rady, więc umówiliśmy się, że wrzuci na swój serwer i da mi dostęp FTP. W porządalu.
Tylko że jak tam zajrzałam, to okazało się, że wrzucił wszystko, jak leciało. Aparat ma taki sam jak ja, więc każde zdjęcie ma 2-4 MB. Zdjęć jest ponad 80, razem ważą 222 MB. Boże, gdyby to nie były fotki rusinowe, to bym się wypięła. Ale tak – zaczęłam pracowicie ściągać.
W wymuszonym czasie wolnym porobiłam obliczenia:
Okazało się, że dzisiaj po północy osiągałam całkiem niezłą prędkość transferu: 9,0 do 9,9 kB/s (razy 8 bitów w bajcie daje 72-79 kbps). Nota bene – całkiem niekiepsko. Chłopcy na forach cieszą się, jak im „śmiga” 4-5 kBps.
I co z tego wynika? Że po prawie 2 godzinach udało mi się ściągnąć 23 pliki = 66 MB.
Jak będę miała wolny komputer (od innej roboty, nie że mam za szybki), to mu pozwolę pociągnąć dalej. Na razie mi się znudziło.
A jak ściągnę wszystko, to jeszcze 1-2 godziny obróbki, zrobię z tego jakiś 1 MB reportażu i przepcham na swój serwer gazetkowy, który – nota bene – ma w całości 300 MB, ha!
To właśnie oznacza >>wolne łącze<<. Jakoś ludzie tego nie czują. A ja od kilku dni dopiero mam aż tak szybkie i ciurkiem (bez wymieniania baterii w komórce po 2-3 godziny).
Dlatego też tak kombinuję po serwerach rozmaitych.