Wróciliśmy z miasta zaopatrzeni w nowy sprzęt – bombillę. To metalowa rurka z sitkiem na końcu, przeznaczona do sączenia tego południowoamerykańskiego napoju.
Nie zdecydowaliśmy się na zainwestowanie 45 PLN w tykwę z metalowym rantem. W końcu jej kształt powtarza choćby ten niewielki dzbanek z bawarskiej fabryki Thomas (koncern Rosenthala).
Bombilla w kawowo-herbacianym sklepie „Pożegnanie z Afryką” kosztowała 19 PLN i wygląda na identyczną, jak Bombilla nr 225CA proponowana przez internetowy sklep za 29 PLN. Dycha do przodu. Z kolei takie same tykwy jak tamte po 45 PLN, w owym sklepie inernetowym są w cenie 26-29 PLN. Dobrze, że nie kupiliśmy – od razu wydawały mi się zbyt drogie. Opłaty pocztowe można ominąć, bowiem podano też adresy 8 sklepów w bliskim mi mieście. Szkoda, że nie wydrukowałam sobie wcześniej tej listy. Nic to, wkrótce tam trafię.
W każdym razie bez bombilli yerba mate nie daje się pić – próbowałam cedzić przez sitko, ale to zupełnie nie to samo. Bez termometru sobie radzę: 100 ml wody o temperaturze pokojowej ok. 20° plus 150 ml wrzątku po połączeniu daje 250 ml wody o temperaturze zbliżonej do 70°.
Ciekawe. Naprawdę mi smakuje!
musiałabym jeszcze raz spróbować. Po pierwszym razie yerba mate podziałała na mnie odstręczająco. Pozostaję przy miłości do herbat białych i zielonych:)