Jest w nim coś przygnębiającego. Nie ma Księżyca. Właściwie jest, ale go nie widzę. Więc dla mnie go nie ma. Wiem, że będzie, że już za tydzień zacznie udawać literę D, Dopełniając się do pełni…
Ale dzisiaj niebo gwiaździste nade mną, świat nieskończony w czasie i przestrzeni… i wkoło mroźna ciemność.
A ja tak lubię Księżyc.
Pełnia na polanie Rusinowej, w czystym powietrzu Tatr, pozwalała czytać in the Moonlight Shadow… To były czasy! Tu na wsi również niebo jest czyste. Elkę zaskoczyło światło księżyca między drzewami. Mnie kiedyś również. Po prostu jest ono nisko. Księżyc wschodzi — i od razu jest widoczny. W mieście smog i łuna świateł pozwalają widzieć niebo od kąta 20-30°. W górach — góry przysłaniają. A tu mazowieckie równiny ciągną się po horyzont. Bywa to nudne, ale bywa fajne, na przykład właśnie w księżycową noc.
Nów jest ponury.
Znów.