Rozpoczęłam zabawę w Google AdSense.
Ciekawe, jak mi to wyjdzie. Na razie wszyscy, którzy oglądają „Ptaki moje”, oglądają reklamy Googli, z których kasa idzie do kieszeni livejournal.com. Postanowiłam też spróbować. A co.
Archiwum autora: Haloosia
Terapie moje
W końcu pisanie o dolegliwościach w moim wieku nie jest niczym szczególnym…
Skończyłam kolejne tłumaczenie art. o boreliozie, który podesłał mi Artur. Taka lektura nie poprawia samopoczucia, oj, nie.
Bóle sprzed tygodnia minęły – 5 zastrzyków przez 5 dni, więc siniaki na tyłku i… właściwie nie wiem, czy – jak to z krętkami – samo minęło i teraz dolega co innego, czy tez pomogły owe zastrzyki.
A teraz? Oczywiście, że dolega: mało co nie zemdlałam. Znienacka poczułam się idiotycznie, w głowie się zakręciło. Zmierzyłam ciśnienie: niższe niż zwykle, ale to ustrojstwo mierzy też puls, a ten wyniósł 113! Jakbym biegła.
Jutro kończą mi się antybiotyki. Nie poszłam wczoraj po następne. Starczyło na 10 dni. Może to herx? Nie wiem i nie znam nikogo, kto mógłby to stwierdzić. Na razie przerwę abx. Może znajdę w końcu jakiegoś lekarza, który się podejmie. Jeśli nie, to przechlapane.
Boli
Boli mnie bardzo. Nie wiem, czy to nerka, czy jakieś promieniowanie od kręgosłupa… Położyłam się spać koło 23, zdrzemnęłam do 24, a potem co godzinę wstawałam, usiłowałm cokolwiek zrobić, potem kładłam się, nie mogłam zasnąć, więc po godzinie wstawałam. I tak do 5. Nie pomógł ibuprom. Nie pomogło smarowanie żelem firmy KrauterhoF Maść końska. Zasnęłam dopiero po 5 rano, po 3 tabletce traumelu. Obudziłam się koło południa i to samo od początku. Ani stać, ani siedzieć, ani leżeć.
Już nie chcę, żeby bolało.
Po południu smarowanie innym żelem firmy KrauterhoF – Diabelski Pazur (przypomniałam sobie, że to ziele z Andów polecano na forum Borelioza). Nie wiem, na ile przeszło samo, a na ile pomogło smarowanie nim i kolejne pastylki traumelu. Ale przeszło. Jeszcze nie do końca, ale już chodzę, siadam – tylko kłopot ze wstawaniem i siadaniem. Ale to już betka.
Po deszczu
Od dawna już z dużym zniecierpliwieniem wysłuchuję wiadomości o kolejnych ulewach w Warszawie czy Łodzi i… podlewam, podlewam, podlewam. Zajmuje mi to co najmniej godzinę dziennie.
Dzisiaj spadł pierwszy od wielu tygodni deszcz – nie kilka kropel, ale prawdziwy deszcz. Mam dwa dni wolne od podlewania.
Czasami zdarza się, że zaciągną chmury, walą pioruny, ale o deszczu zapomnij. Kończy się w Duchnowie.
Dzisiaj jednak spadł deszcz. W ogrodzie święto. Trawa od razu szybciej rośnie. Wesoło się zrobiło wokoło.
Przekwitły jaśminy. Cały czas chodzi mi po głowie wiersz „Ogród” Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej:
Gdy wiosna zaświta,
jest w ogrodzie raz ciemniej, raz jaśniej
wciąż coś zakwita, przekwita.
Wczoraj kwitło moje serce. Dziś jaśmin…
Parno
No i po robocie. Fajrant.
Przynajmniej po tym etapie – bo wyraźnie zanosi się na więcej. Skoro tak, będę tym razem pertraktować kasę. W porządalu.
W domu super – odkąd poszłam na zaparte. Całe szczęście, bo grozić łatwo, ale realizować groźbę – wcale mi się nie uśmiechało. Ale pomogło. Sama jestem zdziwiona.
I dostałam ganek, ha! Jak trochę zarobię, może uda się jeszcze przerobić go na werandę… Ciągle brakuje mi światła wewnątrz. Teraz otwieram wrota na ościerz – i jest jasno. Prawie jak na Marymoncie. A gdy zamykam – ciemnica prawie jak na Noakowskiego.
Na razie mam ganek. Asa dostała nową budę (w starej wyraźnie się nie mieściła). Jeszcze szewrolecik dostanie wiatę – już się robi, – i wtedy będzie pora na dalsze modernizacje okienno-drzwiowe. Każda deska wygładzona, wypieszczona… Czy ja tego nie robię za dokładnie?
Ten facet jest bardzo zdolny. Złote ręce. Choleryk, który tworzy cuda. Cóś za cóś. Emocjonalnie niedorozwinięty – jak większość moich mężczyzn (to świadczy o mnie też nie najlepiej). Ale za to indywidualista z osiągnięciami.