Hurra! W końcu coś wesołego! Mam nową książkę i tonę w niej. Nie ma mnie. Nigdzie. Ta wariatka w ub. tygodniu świętowała 75 urodziny. Ma baba zdrowie! Na dodatek pali – jej ostatnia książka ma tytuł ZAPALNICZKA. Już wiem, że zginęła super-zapalniczka. A co dalej? – – – –
Archiwum autora: Haloosia
Coś nowego?
Może to właśnie się nazywa osłabieniem wiosennym?
Ale nie jestem osłabiona. Czuję się zagubiona. Chandry i fochy jakieś. Czasem płaczę w kącie. Nie lubię siebie takiej. Nikogo nie lubię wtedy również.
Najchętniej rzuciłabym to wszystko i zaczęła od początku. Drugi rok w tej samej klasie…
Jeszcze bawi mnie podglądanie ptaków.
Jeszcze bawi mnie zabawa w ogródek.
Nie bawi mnie jednak sporo więcej.
Nie wiem, czy podołam nowemu zleceniu-wyzwaniu. Podjęłam się pracy, której nigdy nie robiłam, metodami, których nie znam, za kasę niewielką (ale wliczam w to swoją naukę, za którą nie płacę). Nie wiem, czy się uda.
No tak, dawno nie wymyślałam sobie nowych zawodów. Ale od razu dwa różne?
Cały czas mam 18 i świat przede mną?
Coś mi się chyba popitoliło.
Mazowsze
Wczoraj po południu zobaczyłam przez okno samochodu taki obrazek:
Kilka innych zdjęć też zrobiłam do albumu 2007.
Fedruję
Imieniny Józefa. Skutecznie mnie od niego odizolowały.
Najpierw 3 dni pisałam ofertę. Wiem, że zrobiłam ją bardzo dobrze. Została przyjęta – ale nie dlatego, że była taka świetna, tylko dlatego, że miałam dobre poparcie. Teraz siedzę i przygotowuję się do prezentacji projektu na środę. Wiem, że będzie dobrze przyjęty, ale chcę, żeby był super-duper. Ciekawe, co z tego wyjdzie.
Na razie największy kłopot mam z obróceniem doby, żeby w środowe południe nie spać, ale sprawnie konferować… Wcale to nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać.
No, i zainwestowałam dychę na Allegro w hosta 1GB do swojej prezentacji. Dobra cena. Wiem, że serwer jest w Reichu. Ciekawe, jak długo się utrzyma na naszym rynku i za ile. Gdyby się okazał w porządku, może się tam przeprowadzę również z gazetką.waw.pl
Cóż, skoro nie ja wygrałam część tych 20 melonów w lotto, to trza fedrować… Zresztą kasa jest tu ważna w mniej niż połowie. Chcę fedrować – bardziej, aniżeli zarabiać. Taka robota jest potrzebna mojej psychice, żebym nie uświerkła do końca.
Plemię
[„Zwierzę zwane człowiekiem” – Desmond Morris, Świat Książki, Warszawa 1997]
W pierwotnym plemieniu liczącym od 80 do 120 osobników wszyscy się nawzajem znali. Nie było obcych. Jeśliby się pewnego dnia pojawiło kilku członków innej grupy, wzbudziliby wielkie zainteresowanie i wkrótce stali się znani wszystkim osobiście, a tym samym przestali być obcy. A jeśli mieszkając w mieście masz wokół siebie milion obcych? Zawarcie z nimi osobistej znajomości jest niemożliwe. Jak więc reagujesz? Oto odpowiedź: z rojących się wokół ciebie mas miejskiej populacji formujesz swoje osobiste plemię, resztę traktując jak nieludzi. Udajesz, że oni po prostu nie istnieją. Odwracasz oczy, unikając z nimi kontaktu wzrokowego, nie wymieniasz pozdrowień ani nie nawiązujesz żadnych innych stosunków. Są dla ciebie czymś w rodzaju drzew w lesie. Na ruchliwych ulicach okazujesz zdumiewającą zręczność. W zatłoczonych autobusach, pociągach i windach starasz się nikogo nie widzieć, rezerwując spojrzenie tylko dla tych, których znasz. Umożliwia ci to korzystanie z najróżniejszych uroków wielkiego miasta przy jednoczesnym psychicznym odtwarzaniu życia plemiennego.
(…)
Ludzkie miasto jest to sztuczne zbiorowisko, skomplikowana sieć powiązanych ze sobą i zachodzących na siebie plemion. Wystarczy przestudiować notes z telefonami czy adresami któregokolwiek z mieszkańców wielkich miast, żeby w nim znaleźć prawdziwą grupę plemienną – nazwiska i adresy znajomych: przyjaciół, kolegów, krewnych. Dla większości z nas liczba przyjaciół w znacznym stopniu przypomina liczbę członków grup, w jakich żyli nasi przodkowie.