Robię dwa tłumaczenia – z różnych dziedzin i w różnych technikach. Jedno – z dziedziny o niezbyt znanej mi terminologii: z medycyny. Drugie – informatyczne, więc lepiej się czuję w tematyce. Pierwsze tłumaczenie robię ze wspomaganiem programu CAT o nazwie OmegaT – na tyle prostym, że większość pracy wykonuję samodzielnie (plus konsultacje, oczywista). Drugie zaś zlecenie wykonuję w technologii dla mnie nowej: wyłącznie on-line.
Tak jeszcze niedawno znajomi dziwili się, że swoje tłumaczenia oddaję w formie elektronicznej. Tutaj nawet nie dostaję oryginału: on cały czas fizycznie spoczywa na serwerze biura tłumaczeń.
Czy tak jest lepiej? Dla mnie nie. Nie mogę od razu ogarnąć całości. Jeżeli „zaakceptuję” przekład fragmentu, tym samym oddaję go do weryfikacji i nie mogę już zmieniać.
Praca, która kiedyś była swego rodzaju sztuką, staje się rzemiosłem coraz bardziej zautomatyzowanym. Nie udawajmy, że to jeszcze jest sztuka. Mały wyrobnik stały zarabia na życie, reperuje finanse. Niby fajnie, wydajność z hektara rośnie, wciąż do przodu…
? ??? ???? ????… (oczywiście bardziej mi żal Lermontowa aniżeli Puszkina – jak zawsze).
Zlecenia-tłumaczenia
Dodaj komentarz