Archiwa tagu: pantarei

Piórem, ołówkiem

Odręcznie

Pewno nie wiesz, że mam ładny charakter pisma. W każdym razie miałam, zanim – – –
Wieczne pióro pozostawiające zieloną linię wspaniale kreśliło równe, okrągłe litery. Bardzo to lubiłam.
Jeszcze gdzieś mam jakieś ostatnie z zaschniętą stalówką.
W podstawówce zabraniano pisać długopisem – tylko obsadki ze stalówkami lub wieczne pióra.
„Wieczność” w ich nazwie była bardzo niepoważna.
Długopis pisał długo, ale szybko, ślizgał się po papierze, psuł pismo.
W pierwszej klasie był przedmiot Kaligrafia.

Tak, miałam ładny charakter pisma.
Zastąpiła go klawiatura.
Długopis wcale nie psuł pisma. Charakter pisma najbardziej psuje się od niepisania ręcznego.

Pewno nie wiesz, że dużo rysowałam – ołówkiem, węglem, kredkami, kubusiem z grafitem węglowym i sepiowym. Gdzieś na półce leżą bloki ze starymi rysunkami. W domu rodzinnym porozwieszałam je kiedyś po półkach. Wyglądały jak wystawa grafiki. Większość rysunków porozdawałam, niektóre mi pozabierali.
Rysunki węglem zaczęły się od 2-3 słupków węgla, które dostałam od Babci. Po dziadku, po którym – jak zgodnie mówiła cała rodzina – talent odziedziczyłam. Nie miałam werniksu, węgiel utrwalałam matki lakierem do włosów. Trochę żółkło, ale się nie obsypywało.
Pierwszego kubusia kupiłam podczas wakacji u Babci i Cioci w Słupsku na ulicy Wojska Polskiego, którą uparcie nazywałam Dworcową. Mam go do dzisiaj. Jest najważniejszym moim ołówkiem.
Dziadek wielkiego talentu nie miał, był po prostu pracowity, więc wprawił się w kopiowaniu. Może gdyby jego losy potoczyły się inaczej, wyszedłby z pierwszej klasy wszystkich rysowników.
Mnie na początku było łatwiej, więc doszłam do drugiej klasy. Potem — jak dziadek — też musiałam wziąć się za zarabianie pieniędzy na godne życie.
Drugiego kubusia dostałam około 1985 od rusinowego kumpla-plastyka, który przywiózł kilka takich ołówków ze Słowacji. Był prawie tak fajny jak ten pierwszy, choć plastikowy. Właściwie dostałam wtedy 2 czy 3 kubusie, ale komuś podarowałam dalej i został mi jeden.
Trzeciego kubusia kupiłam, jak przyszło Nowe i nagle w sklepach było wszystko. Nie był tani, ale miał dwie zalety: był cały metalowy i miał temperówkę. No, musiałam go kupić.

Dzisiaj mam trzy kubusie. W jednym mam węgiel w drugim ołówek, w trzecim kredka (czarna, sepia, brąz, zieleń – teraz to już wszystko można kupić).

I co? Rysuję?
Tia… Fotoszopem. No, nie mam kiedy.
Michał Anioł mówił: „Ani jednego dnia bez linii”.
Ręka zapomina. Wychodzisz z wprawy. To nie jest jazda na rowerze oparta na zmyśle równowagi.

Przestań stukać w klawiaturę, zamknij klapę laptopa. Na kartce wyjętej z pojemnika drukarki narysuj linię prostą. Obok koło.
No nie, jeszcze raz.
Widzisz, ile pracy przed tobą.